poniedziałek, 16 lutego 2015

Mission completed



363 dzień leczenia neuroboreliozy.

Wszędzie dobrze, ale we własnym łóżku najlepiej!

Miałam wracać dopiero dzisiaj, ale wczoraj udało mi się uwolnić z ustnego egzaminu z angielskiego już o 10 rano ( i to z czwórką plus!) i zdecydowałam się od razu na powrót do domu.
Nie mam jeszcze wyników z dwóch pisemnych egzaminów, ale mam nadzieję, że będzie ok. Pozostałe siedem ocen jest już w indeksie. Ufffff.

A to ostatnia jak na razie porcja Sz. W lewym dolnym rogu udokumentowany mój ostatni marsz. Spacer trwał 51minut, pokonałam w tym czasie 5km 230m! I podobno spaliłam 300kcal, które jak tylko wróciłam na stancję, szybko postarałam się nadrobić. Nie zgadzam się na żadne chudnięcie w najbliższym czasie, bo właśnie udało mi się dobić do mojej odpowiedniej wagi.





Powrót do domu oznacza także powrót do leków ryjących beret, który nawet bez nich miał pewne kłopoty i przerwy w działaniu… Zapowiada się ciekawie, ale jak będzie to już czas pokaże, na nic się nie nastawiam. Nie mam też zamiaru siedzieć i czekać aż mi się pogorszy. Czas rozplanować kolejne działania poprawiające mój stan fizyczny (który bez wątpienia po 2tyg w Sz. jest lepszy, bo wczoraj bez przystanku wczołgałam się na czwarte piętro, załadowana tobołami!) i realizować je, dopóki mój stan na to pozwoli.

Jest jeszcze jedna rzecz, z którą całkowicie nie mogę się dogadać. Nawet wbrew sobie i swoim zasadom wytłumaczyłam jej, że jestem chora i powinnam dostać  fory… Chyba jednak trafiło na twardą, zimną, bezduszną sztukę bo żadne prośby nie skutkują. Zostało mi już tylko błaganie, ale zaczynam wątpić i w jego powodzenie.

Obawiam się, że będę musiała się pogodzić z faktem, że moja praca magisterska sama się nie napisze.   
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz