371 dzień leczenia neuroboreliozy
To jak schodzenie głęboko pod wodę. Jeśli cel nie jest łatwy
do zdobycia i nie znajduje się zaraz pod powierzchnią wody, dotarcie do niego z
każdym metrem będzie robiło się coraz cięższe, aż w końcu ciemność, kończący się
tlen i napierające ciśnienie będzie kazało się poddać. Każe zawrócić i w
panicznej plątaninie ruchów wrócić na powierzchnię z pustymi rękami.
Kto osiągnie cel? Nie ci, którzy nie usłyszą, jak szepcze do nich strach, nie ci którzy bez pomyślunku rzucą się w pogoń i zużyją zbyt szybko tlen. Cel odnajdą ci, którzy usłyszą szepczący głos każący się poddać, odpowiednio go zinterpretują, ale nie wpuszczą tego głosu do swojego wnętrza. Przemyślą to, czym grozi sytuacja w której się znaleźli, ocenią swoje możliwości, skupią się na kolejnych, delikatnych, niezużywających wiele tlenu ruchach, które staną się małymi krokami zbliżającymi ich do celu. Im dłużej trwa poszukiwanie, im głębiej opadł cel, tym więcej jest czasu na oswojenie lęku.
Kto osiągnie cel? Nie ci, którzy nie usłyszą, jak szepcze do nich strach, nie ci którzy bez pomyślunku rzucą się w pogoń i zużyją zbyt szybko tlen. Cel odnajdą ci, którzy usłyszą szepczący głos każący się poddać, odpowiednio go zinterpretują, ale nie wpuszczą tego głosu do swojego wnętrza. Przemyślą to, czym grozi sytuacja w której się znaleźli, ocenią swoje możliwości, skupią się na kolejnych, delikatnych, niezużywających wiele tlenu ruchach, które staną się małymi krokami zbliżającymi ich do celu. Im dłużej trwa poszukiwanie, im głębiej opadł cel, tym więcej jest czasu na oswojenie lęku.
***
To miłe doświadczenie. Spotkać siebie. Siebie takiego jakim
kiedyś się było, a teraz tylko bywa.
Schadzka odbyła się w zeszłym tygodniu. Było tak fajnie, że
postanowiłam się nie rozstawać przez kolejne dni. Teraz mam cichą nadzieję, że
tak już zostanie. Ale nie zamartwiam się ewentualną rozłąką, wolę cieszyć się
tym, co jest teraz, a co będzie później – nieważne. Nawet jeśli będzie złe, to
tyle razy mnie nie zabiło, że może mnie tylko kolejny raz wzmocnić.
Wzięłam na warsztat siebie. Odkrywam, przerażam, zadziwiam,
odnajduję siebie w sobie.
Pomyślałam po raz kolejny o tym, że „mnie” sprzed choroby
już nie ma. Jednak tym razem nie ma to
tak negatywnego oddźwięku jak ostatnio. To dobrze, że mnie już takiej
nie ma, bo jak po tak wielu doświadczeniach (fizycznych i psychicznych) można
być dalej takim samym człowiekiem? Nie znaczyłoby to nic dobrego.
Tęsknie za wieloma rzeczami, które w sobie lubiłam i
ceniłam. Ale wiem, że one nie zniknęły na zawsze, że powracają z lepszymi
momentami, a z nowym doświadczeniem będą jeszcze silniejsze i dadzą jeszcze
więcej powodów do dumy.
Analiza. Uwielbiam rozkładać na czynniki pierwsze. Na
szczęście. Bo to jedyna broń, którą dysponuje moje „ja” i jak na razie jest
niezastąpiona. Jej działanie owocuje wieloma informacjami. To wiedza, która
daje zrozumienie. A co jest ważniejsze, w tak wyrafinowanej walce, od
zrozumienia siebie samego? Bez informacji, a potem jej odpowiedniej
interpretacji - zrozumienia, nie ma
profilaktyki, nie ma reakcji i nie ma neutralizacji skutków.
Nawrzucałam do swojego oceanu odważników jak wariatka bez
opamiętania. Niektóre cięższe, leżą na dnie, niektóre lżejsze, unoszą się
niedaleko pod powierzchnią. A teraz z namysłem i dużym zasobem doświadczenia,
będę zanurzała się po kolejne z nich. Powoli płynę po moją sprawność fizyczną.
Spacerami – małymi krokami – niezużywającymi tlenu ruchami – schodzę coraz
niżej. Atmosfera robi się coraz gęściejsza, ale oswajam się z nią, więc w tym tygodniu
zastosuję już cięższą artylerię. Im głębiej, im bliżej celu, tym zadania i
ćwiczenia będą cięższe. Postaram się dodatkowo to monitorować i czasem zdawać
relację z tej wyprawy : )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz