poniedziałek, 23 lutego 2015

Sztuka pływania


371 dzień leczenia neuroboreliozy



To jak schodzenie głęboko pod wodę. Jeśli cel nie jest łatwy do zdobycia i nie znajduje się zaraz pod powierzchnią wody, dotarcie do niego z każdym metrem będzie robiło się coraz cięższe, aż w końcu ciemność, kończący się tlen i napierające ciśnienie będzie kazało się poddać. Każe zawrócić i w panicznej plątaninie ruchów wrócić na powierzchnię z pustymi rękami.
Kto osiągnie cel? Nie ci, którzy nie usłyszą, jak szepcze do nich strach, nie ci którzy bez pomyślunku rzucą się w pogoń i zużyją zbyt szybko tlen. Cel odnajdą ci, którzy usłyszą szepczący głos każący się poddać, odpowiednio go zinterpretują, ale nie wpuszczą tego głosu do swojego wnętrza. Przemyślą to, czym grozi sytuacja w której się znaleźli, ocenią swoje możliwości, skupią się na kolejnych, delikatnych, niezużywających wiele tlenu ruchach, które staną się małymi krokami zbliżającymi ich do celu. Im dłużej trwa poszukiwanie, im głębiej opadł cel, tym więcej jest czasu na oswojenie lęku. 

 Lęk i strach są naturalne, zapewniają nam przetrwanie, trzeba tylko znaleźć sposób na to, jak z nimi funkcjonować, jak czerpać z nich siłę. W stałej współpracy ze sobą i z otoczeniem możemy dotrzeć bardzo głęboko, w miejsca, które nie przyśniły nam się w najgorszych koszmarach, możemy sięgnąć po to czego szukamy, złapać to i powoli ruszyć w drogę powrotną. Również z rozwagą, powoli oswajając wzrok z coraz jaśniejszą przestrzenią, przyzwyczajając organizm do zmiany ciśnienia. Nie można omamić się osiągnięciem celu. Trzeba pozostać czujnym i skupionym. Detektory muszą pracować od momentu pojawienia się pierwszej kropli na ciele, aż do całkowitego osuszenia się po wynurzeniu.       
***
To miłe doświadczenie. Spotkać siebie. Siebie takiego jakim kiedyś się było, a teraz tylko bywa.

Schadzka odbyła się w zeszłym tygodniu. Było tak fajnie, że postanowiłam się nie rozstawać przez kolejne dni. Teraz mam cichą nadzieję, że tak już zostanie. Ale nie zamartwiam się ewentualną rozłąką, wolę cieszyć się tym, co jest teraz, a co będzie później – nieważne. Nawet jeśli będzie złe, to tyle razy mnie nie zabiło, że może mnie tylko kolejny raz wzmocnić.

Wzięłam na warsztat siebie. Odkrywam, przerażam, zadziwiam, odnajduję siebie w sobie.

Pomyślałam po raz kolejny o tym, że „mnie” sprzed choroby już nie ma. Jednak tym razem nie ma to  tak negatywnego oddźwięku jak ostatnio. To dobrze, że mnie już takiej nie ma, bo jak po tak wielu doświadczeniach (fizycznych i psychicznych) można być dalej takim samym człowiekiem? Nie znaczyłoby to nic dobrego.

Tęsknie za wieloma rzeczami, które w sobie lubiłam i ceniłam. Ale wiem, że one nie zniknęły na zawsze, że powracają z lepszymi momentami, a z nowym doświadczeniem będą jeszcze silniejsze i dadzą jeszcze więcej powodów do dumy.

Analiza. Uwielbiam rozkładać na czynniki pierwsze. Na szczęście. Bo to jedyna broń, którą dysponuje moje „ja” i jak na razie jest niezastąpiona. Jej działanie owocuje wieloma informacjami. To wiedza, która daje zrozumienie. A co jest ważniejsze, w tak wyrafinowanej walce, od zrozumienia siebie samego? Bez informacji, a potem jej odpowiedniej interpretacji -  zrozumienia, nie ma profilaktyki, nie ma reakcji i nie ma neutralizacji skutków.

Nawrzucałam do swojego oceanu odważników jak wariatka bez opamiętania. Niektóre cięższe, leżą na dnie, niektóre lżejsze, unoszą się niedaleko pod powierzchnią. A teraz z namysłem i dużym zasobem doświadczenia, będę zanurzała się po kolejne z nich. Powoli płynę po moją sprawność fizyczną. Spacerami – małymi krokami – niezużywającymi tlenu ruchami – schodzę coraz niżej. Atmosfera robi się coraz gęściejsza, ale oswajam się z nią, więc w tym tygodniu zastosuję już cięższą artylerię. Im głębiej, im bliżej celu, tym zadania i ćwiczenia będą cięższe. Postaram się dodatkowo to monitorować i czasem zdawać relację z tej wyprawy : )  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz