poniedziałek, 12 stycznia 2015

Battery low



328 dzień leczenia neuroboreliozy.

Okey. Trzeba o siebie dbać.
Nie żebym wcześniej tego nie robiła. Moja codzienność kręci się wokół leków, dbania o siebie i pamiętania o przeróżnych rzeczach, zarówno związanych z dietą jak i dodatkami do niej, które mają wspomóc moją wątrobę, trzustkę, nerki, leukocyty… wszystko w zasadzie.
Często odmawiam sobie wielu przyjemności, żeby nie wpaść w kłopoty i myślę, że efekty tej ostrożności można uznać za widoczne.

Jednak w zeszłym tygodniu nastąpiła pomyłka.
Moje piękne COŚ, czego początek opisałam w poprzednim poście, chciało mnie przekręcić. Poprzednia niedziela była koszmarna, zwłaszcza wieczór. Z bólu całkowicie zesztywniałam, a kładąc się spać miałam wrażenie, że zacznę z tych narastających dolegliwości tracić świadomość. Noc po ketonalu jednak przebiegła znośnie, a kolejne dni były jak dla mnie – zwyczajne. Zwyczajnie nie miałam siły w mięśniach, zwyczajnie chodziły po całym moim ciele bóle, zwyczajnie nie mogłam się na niczym skupić.
Dlaczego więc nie miałabym zwyczajnie pojechać do Sz na zjazd? Nie czułam się na siłach, ale to nic nowego. Zatem w piątek o 7 rano wsiadłam do pociągu, a mniej więcej o godzinie 8 już tego żałowałam. Nie miałam siły siedzieć… Niczym się nie zajęłam przez calutką drogę. Nic nie przeczytałam, nie dałam rady nawet słuchać muzyki, która towarzyszy mi zawsze przez całą podróż. O 14 dotarłam na miejsce, reszta dnia upłynęła na polegiwaniu i rozmowach z koleżankami. Katar i głowa nie dawały mi zasnąć więc na zajęcia w sobotę poszłam po 5 godzinach snu. O 8, siedząc na zajęciach miałam mroczki przed oczami, po ciele chodziły mi dreszcze, nie miałam siły nawet drgnąć i byłam przekonana, że się porzygam. O 10 ulżyło. Reszta dnia jakoś przebiegła. Z soboty na niedzielę znów mało spałam. Jakoś przetrwałam zajęcia, a potem drogę. W domu byłam o 22:30 – nieprzytomna.  

Owszem zapytałam samą siebie „gdzie ja do cholery mam mózg?!”. Nie usłyszałam odpowiedzi.

Po 12 godzinach snu wywlekłam się z łóżka. Niewiele będę dzisiaj w stanie zrobić. Ręce trzęsą mi się niemożliwie. Chciałam zapisać parę rzeczy w kalendarzu, ale okazało się to niewykonalne. Miałam taki jeden poważny plan na rano – wykąpać się, ale jak przez cały czas na pozór przyjemnej kąpieli mam przezwyciężać tę straszliwą bezsilność, to mogę tego psychicznie nie ogarnąć. Po całym weekendzie walki z rzeczywistością muszę odpocząć.

Moje łóżko jest w siódmym niebie… tak mało mnie miało przez cały grudzień… Teraz nadrabiamy zaległości naszej niezwykle zażyłej relacji.

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawy blog. Zwłaszcza, że pisany jest bezpośrednio z perspektywy osoby chorej. Czekam na więcej wpisów i życzę powrotu do zdrowia.

    OdpowiedzUsuń