Niestety
październik i nowy lek przyniósł nowe dolegliwości, są to bóle głowy, oczu,
szczęki, światłowstręt, jednak cały wrzesień dał mi tak wielkiego kopa, że mogę
znowu znosić wiele. Szczególnie gdy dowiaduję się, że ból szczęki, który
towarzyszył mi przez wiele lat był wywołany przez boreliozę i po leczeniu go
nie będzie. Myślałam, że lista moich objawów jest już dawno zamknięta, niestety
ciągle jakieś dochodzą, ale teraz już mogę to znowu znosić, mogę znowu
pocierpieć po to, żeby potem zaznać zwykłego życia, bez tych wszystkich
ciężarów i przeszkód.
Znowu
zaczęły się zjazdy na studiach, znowu mogę wracać co jakiś czas do świata,
który nie widział mnie w złym stanie, do którego jeżdżąc zbierałam wszystkie
możliwe siły i dawałam radę. Chyba dzięki adrenalinie, by nie pokazać, że nie
jestem innym człowiekiem niż wszyscy wokół. Koledzy z mojej grupy nawet nie
mają bladego pojęcia z czym zmagam się na co dzień i to mnie cieszy. Bo to jest
taki mały dowód na to, że choroba nie zawładnęła nad wszystkim. Wiele razy
podczas zajęć przeszywały mnie straszliwe bóle, nie wiedziałam o czym są
zajęcia, zapominałam na jakim przedmiocie właśnie siedzę, jednak to mnie nie
demotywowało, chciałam chociaż na chwilę odrywać się od tego, co przeżywałam na
co dzień i nawet jeśli to miała być świetna gra aktorska, odbywać zjazdy i móc
potem powiedzieć: „tak byłam w Sz, chodziłam na zajęcia”.
Lipiec był
miesiącem, w którym zwątpiłam we wszystko, mimo że bardzo cieszyłam się, że w
trakcie choroby dawałam radę jeździć na studia, zebrać się na te dwa dni i
pokazać światu, że się da i że skończyłam semestr, zdając wszystkie egzaminy w
pierwszym terminie. Mimo tej całej radości w lipcu, pomyślałam, że będę musiała
zawiesić studia, które kontynuowałam wbrew przekonaniu, że z moją chorobą nie
da się ich ciągnąć. Przyszedł moment, w którym w to zwątpiłam, ale był na
szczęście tylko jeden i nie trwał długo. Teraz znów mogę się cieszyć wyjazdami,
mimo że po powrocie kompletnie nie mam siły. Nie wiem jak to dalej będzie,
zjazdy zrobiły się podwójnie ciężkie, bo okazało się, że zostały wprowadzone
obowiązkowe wykłady. Teraz oprócz ośmiogodzinnej podróży w piątek muszę
przetrwać w sobotę dwanaście godzin zajęć, w niedzielę osiem godzin i
dziewięciogodzinny powrót do domu. Dla człowieka z boreliozą to Mount Everest.
Ale ja lubię zdobywać szczyty. Mogę teraz z czystym sumieniem powiedzieć „ja”, bo
wiem, że to co myślałam że odeszło na zawsze, jednak wróciło. Ja lubię zdobywać
szczyty, ja lubię robić rzeczy niemożliwe, ja nie lubię gdy ludzie widzą moje
słabości. Lubię kiedy moja choroba nie
ma nic do gadania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz