W kwietniu
nie miałam już wlewów, połykałam bardzo dużo leków, ranna dawka po śniadaniu
liczyła już tyle tabletek, co na początku cały dzień. Często w połowie
powtarzałam, że zaraz się porzygam, jednak połykałam, nie przeszło mi przez
myśl żeby którejś nie połknąć. W chwilach słabości, żeby trochę zdjąć z siebie
napięcie, mówiłam: „nie połknę tego, wyrzygam się po następnej tabletce i tyle
z leczenia”. Potrafiłam połykać leki czterdzieści minut, ale nigdy na poważnie
nie pomyślałam, że ich nie połknę.
Czułam się
lepiej, „ulubione” tabletki już nie przynosiły tyle cierpienia, czasem
przynosiły tylko gorsze dni, ale nie tragiczne, a po okresie ich połykania
wracałam do dobrego samopoczucia, miałam więcej siły, byłam zdrowsza. Pamiętam
dzień, w którym po słabych dniach nastąpił dzień pełen energii! Byłam dwa razy
na rolkach, na rowerze, ćwiczyłam, żartowałam, ciągle się uśmiechałam, a
wieczorem jeszcze przybiegłam truchtem z garażu do domu, bo miałam na sobie
krótkie spodenki, a wieczór zrobił się chłodny. Podczas leczenia najczęściej
było mi zimno, zawsze zimniej niż innym. Czasami w ciepłe dni, np. w górach,
siedziałam w długim dresie i czapce na głowie.
W maju mój
stan stał się stabilny. Lekarz powiedział, że wszystko znoszę dobrze, że
połykam wszystkie dawki, jakie mi daje bez przeszkód, zatem podkręcimy siłę
leczenia na resztę maja i czerwiec, a potem w lipcu zmniejszymy dawkę, żeby w
sierpniu móc odstawić leki. Byłam w szoku! Koszmar miał swój koniec. Widać było
metę. Wróciłam do domu, położyłam się spać, ale nie mogłam zasnąć, płakałam ze
szczęścia. Już niedługo będę zdrowa. Będę miała normalne życie.
Dawki jakie
zaczęłam połykać były duże, jednego leku nawet nie dałam rady zwiększyć.
Zaczęły się nasilać objawy. Miałam bardzo duży problem z koncentracją, moja
uwaga była zerowa, zaczęłam zapominać wielu rzeczy nawet podstawowych takich
jak połykanie leków. Znów straszny stan złapał mnie w Sz. Byłam tam na
tydzień. Jednego dnia wyszłam do sklepu i nic nie potrafiłam kupić, wydawało mi się, że
zapomniałam, jak to się robi. Próbowałam się skupić nad tym, czego szukam, jak
już udało mi się przypomnieć, czego szukam i znalazłam półki z takimi
produktami, to patrząc po półkach zapominałam, czego konkretnego szukam,
patrzyłam na nie, jakbym je pierwszy raz widziała, zesztywniała mi dłoń z którą
miałam największe problemy, chciało mi się płakać, wokół byli sami obcy ludzie
i znowu zaatakowała mnie ogromna słabość. Ledwo wróciłam do wynajmowanego
pokoju, położyłam się w butach, okno było otwarte, a zaczęło padać, nie mogłam
nic z tym zrobić, leżałam, moje serce biło tak delikatnie, że nie mogłam go
poczuć, zaczęłam szukać pulsu, ale słabość nie pozwoliła mi skoordynować
dostatecznie ruchów, zaczęłam odlatywać, pomyślałam „kurwa te leki mnie zabiją,
chyba zostały przedawkowane, nawet nie zdążyłam nikomu powiedzieć, że gorzej
się czuję, a teraz leżę tutaj i umieram, będzie do mnie dzwonił telefon, a ja
będę leżała tu martwa nie wiadomo ile, czy ktoś pamięta, że chcę być spalona? a
jeszcze wczoraj zrobiłam piętnaście kilometrów na rolkach”.
Obudził mnie
straszliwie pełny pęcherz. Miałam zdrętwiałe ciało, spojrzałam na zegarek.
Minęły cztery godziny. Cztery godziny odkąd odleciałam. Ból pęcherza był tak
dojmujący, że poszłam na miękkich nogach do łazienki. Gdy wróciłam usiadłam na
mokrym parapecie, popatrzyłam w niebo i zaczęłam płakać, płakałam chyba z
godzinę. Cieszyłam się. Że chmury płyną po niebie, że samochody jeżdżą, że słychać
szczekanie psów. Że czuję, jak bije moje serce. Nie dałam rady długo znosić
tego sama, nie chciałam nikogo straszyć, ale nie dałam rady zatrzymać tego dla
siebie. Zadzwoniłam do mamy. Powiedziałam, że źle się poczułam w sklepie, że
się przespałam… i mam całkowitą pustkę w głowie, nie mogę się
uczyć, miałam pięć dni na naukę, a nie ruszyłam nic, bo nic nie zapamiętuję.
Mama mnie poprosiła, żebym odpoczywała, zmartwiła się że jestem słaba. Dobrze,
że nie przeszła mi przez gardło całość tej historii.
To zdarzenie
pięknie pokazuje, jakie niespodzianki ma dla chorego borelioza i jak jest
zmienna. Od poniedziałku do czwartku dobrze się czułam, w piątek myślałam, że w
podły sposób po prostu zdycham, w sobotę poszłam na zajęcia, napisałam dwa
zaliczenia, w niedzielę znowu jeździłam na rolkach.
Momentami byłam już w takim stanie, że nie mogłam przepisać sobie notatek z laptopa na kartkę, bo zanim mój wzrok dotarł z ekranu na kartkę już nie pamiętałam, co przeczytałam. W takim stanie napisałam kilka zaliczeń na końcu maja i w połowie czerwca. Nie mam pojęcia, jakim cudem, bo nic z tego nie pamiętam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz