287 dzień leczenia neuroboreliozy.
21 października podeszłam do drugiej próby zwiększenia dawki
jednego z lekarstw. Pierwsze podejście- czerwcowe skończyło się kiepsko.
Pojawiły się problemy z oddychaniem i bardzo słaba kondycja, która często
uniemożliwiała mi spokojne przejście kilku metrów, nie wspominając o wchodzeniu
po schodach. W efekcie dawka została cofnięta do poprzedniej ilości.
Teraz, po kolejnych paru miesiącach leczenia stwierdziliśmy
z lekarzem, że możemy podjąć drugą próbę zwiększenia dawki. Domyślałam się, że
mój stan się pogorszy, wiedziałam też, że powinnam spodziewać się wszystkiego.
W pierwszym momencie nie spodobało mi się moje podejście, którego główną myślą
było „znowu będę miała przewalone, muszę zwolnić kolejny raz tempo codzienności
i przyjąć to, co się stanie”. Brakowało w tym pozytywnego nastawienia,
przekonania, że tym razem nic się nie wydarzy, a nawet jeśli, to dam sobie
świetnie radę. To była nowość. Jednak po długich przemyśleniach stwierdziłam,
że moje podejście zaczyna być naznaczone doświadczeniem. Minęło już osiem
miesięcy choroby, osiem miesięcy wypełnionych całkiem nieprzewidywalnymi
dniami, godzinami, więc dlaczego moje reakcje nie miałyby być bardziej
stonowane, dojrzalsze? Wytłumaczyłam sobie, że nie jestem robotem, że widocznie
skończył się czas porywania z motyką na słońce. Dopóki w spokojnym podejściu i
tych zmianach nie ma cienia rezygnacji, to raczej nie ma się czego obawiać. W
ostateczności nawet ucieszyłam się z tego, że moje reakcje dojrzewają, bo może
to być pewnego rodzaju rozwój. Rozwój podczas walki z chorobą przez którą na
pozór wszystko się cofa : )
Niestety, tak jak przewidywałam, mój stan zaczął pogarszać
się już w pierwszych dniach zwiększenia leku. Moje ciało osłabło, a psychika
zaczęła podupadać. Uczucie, że wszystko co złe po raz kolejny wraca było
straszne, jednak tym razem nie opuszczała mnie pewność, że po złych dniach na
pewno nastąpią lepsze. Przeszłam kolejne cztery złe tygodnie z których pierwsze
dwa bywały momentami podłe. Leżałam całe dnie w łóżku, nie było ani jednej
rzeczy na świecie, o której myśl spowodowałaby choć odrobinę motywacji. Miałam
wrażenie, że moje mięśnie zanikają, a każdy ruch jest znowu porównywalny do
dźwigania ciężarów. Po raz kolejny coś drażniło całe moje ciało i nie pozwalało
się skupić ani na moment. Miewałam też nowe dolegliwości takie jak problemy z
koordynacją i straszliwie trzęsące się dłonie. Jednak wielokrotnie pytana, czy nie powinnam
przestać i wrócić znów do zmniejszonej dawki, odpowiadałam, że muszę to
przetrwać. I tak też czułam. Leżałam więc godzinami w łóżku, bez jakiegokolwiek
zajęcia i czekałam.
Cierpliwość (której często nie było po mnie widać) została
wynagrodzona. Liczba dni w tygodniu podczas których źle się czułam, systematycznie
zmniejsza się. Aktualnie gorzej czuję się tylko w poniedziałek i wtorek
wieczorem, ale i te chwile dalekie są od tych stanów sprzed paru tygodni.
Dodatkowo, niektóre dolegliwości, jak bóle stawów, nie wracają już od dłuższego
czasu, nie pojawiły się nawet przy ostatnich złych stanach.
Powoli.
Do przodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz