środa, 26 listopada 2014

10



Niestety październik i nowy lek przyniósł nowe dolegliwości, są to bóle głowy, oczu, szczęki, światłowstręt, jednak cały wrzesień dał mi tak wielkiego kopa, że mogę znowu znosić wiele. Szczególnie gdy dowiaduję się, że ból szczęki, który towarzyszył mi przez wiele lat był wywołany przez boreliozę i po leczeniu go nie będzie. Myślałam, że lista moich objawów jest już dawno zamknięta, niestety ciągle jakieś dochodzą, ale teraz już mogę to znowu znosić, mogę znowu pocierpieć po to, żeby potem zaznać zwykłego życia, bez tych wszystkich ciężarów i przeszkód.


Znowu zaczęły się zjazdy na studiach, znowu mogę wracać co jakiś czas do świata, który nie widział mnie w złym stanie, do którego jeżdżąc zbierałam wszystkie możliwe siły i dawałam radę. Chyba dzięki adrenalinie, by nie pokazać, że nie jestem innym człowiekiem niż wszyscy wokół. Koledzy z mojej grupy nawet nie mają bladego pojęcia z czym zmagam się na co dzień i to mnie cieszy. Bo to jest taki mały dowód na to, że choroba nie zawładnęła nad wszystkim. Wiele razy podczas zajęć przeszywały mnie straszliwe bóle, nie wiedziałam o czym są zajęcia, zapominałam na jakim przedmiocie właśnie siedzę, jednak to mnie nie demotywowało, chciałam chociaż na chwilę odrywać się od tego, co przeżywałam na co dzień i nawet jeśli to miała być świetna gra aktorska, odbywać zjazdy i móc potem powiedzieć: „tak byłam w Sz, chodziłam na zajęcia”.

Lipiec był miesiącem, w którym zwątpiłam we wszystko, mimo że bardzo cieszyłam się, że w trakcie choroby dawałam radę jeździć na studia, zebrać się na te dwa dni i pokazać światu, że się da i że skończyłam semestr, zdając wszystkie egzaminy w pierwszym terminie. Mimo tej całej radości w lipcu, pomyślałam, że będę musiała zawiesić studia, które kontynuowałam wbrew przekonaniu, że z moją chorobą nie da się ich ciągnąć. Przyszedł moment, w którym w to zwątpiłam, ale był na szczęście tylko jeden i nie trwał długo. Teraz znów mogę się cieszyć wyjazdami, mimo że po powrocie kompletnie nie mam siły. Nie wiem jak to dalej będzie, zjazdy zrobiły się podwójnie ciężkie, bo okazało się, że zostały wprowadzone obowiązkowe wykłady. Teraz oprócz ośmiogodzinnej podróży w piątek muszę przetrwać w sobotę dwanaście godzin zajęć, w niedzielę osiem godzin i dziewięciogodzinny powrót do domu. Dla człowieka z boreliozą to Mount Everest. Ale ja lubię zdobywać szczyty. Mogę teraz z czystym sumieniem powiedzieć „ja”, bo wiem, że to co myślałam że odeszło na zawsze, jednak wróciło. Ja lubię zdobywać szczyty, ja lubię robić rzeczy niemożliwe, ja nie lubię gdy ludzie widzą moje słabości.  Lubię kiedy moja choroba nie ma nic do gadania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz